Wczoraj wróciłam z wyjazdu, który przebiegł zupełnie inaczej niż został zaplanowany. W trakcie pojawiło się kilka niemiłych niespodzianek zmieniających jego oblicze, ale ogólnie nie było tak źle. Zaplanowałam mini BałkanTrip, który miał się zacząć lotem z Warszawy do Salonik, następne miało być Skopje, Kotor, kilka godzin w Dubrowniku i Budapeszcie. Jednak w trakcie wszystko się pozmieniało, ale zacznę wszystko od początku.
Pomysł dotyczący wyjazdu na Bałkany pojawił się po napisaniu postu dotyczącego idealnych państw na tani wakacyjny wyjazd. Zaczęłam więc planować wrześniowy wyjazd na urlop z koleżanką.Bałkany to nie tylko tani rejon, ale też piękny i ciepły. Gorzej ze znalezieniem taniego dojazdu. Mi udało się znaleźć 2 opcje lot WizzAir z Warszawy do Bratysławy, a następnie do Skopje za ok. 158 zł lub lot RyanAir z Warszawy do Salonik za 95 zł, a następnie podróż autobusem do Skopje. Wybrałyśmy drugą opcję, ponieważ RyanAir pozwalał zabrać ze sobą większy bagaż podręczny. Poza tym do Bratysławy można się wybrać w każdej chwili, a na zobaczenie Salonik to mogła być jedyna szansa.
12 września wreszcie ruszyłam na wycieczkę. Lot przebiegł bez żadnych komplikacji i pierwszy raz trafiłam na ciekawe widoki z samolotu, które co chwilę się zmieniały, więc nie było nudno. Z lotniska w Salonikach do centrum miasta lub na dworzec autobusowy najłatwiej dostać się autobusem 78 za 2 euro. My pojechałyśmy na dworzec, aby kupić bilety do Skopje oraz schować bagaże. Podróż z Salonik do Skopje trwa ok. 4 godzin, a autobusy odjeżdżają o 8:30 i 17:30, bilety kosztują 20 euro i można je też kupić przez internet. My kupiłyśmy na dworcu, bo chciałyśmy mieć pewność, że nie znajdziemy lepszej opcji. Na zwiedzanie Salonik miałyśmy ok. 2-3 godzin, ale w tym mieście raczej nie ma dużo do zwiedzania. Główne atrakcje, czyli Białą Wieżę, promenadę, Rotundę, łuk triumfalny, wykopaliska archeologiczne oraz Plac Arystotelesa udało się zobaczyć. Jedyne ciekawe miejsce, którego nie udało się zobaczyć to ruiny zamku znajdujące się na wzgórzu.
Po kilkugodzinnym spacerze po Salonikach pojechałyśmy w końcu do Skopje, w którym miałyśmy spędzić 2 dni. W trakcie podróży możemy liczyć na zapierające dech w piersiach widoki. Niestety nie mam talentu robienia zdjęć przez okno autobusu, więc się z Wami nimi nie podzielę. Na miejscu byłyśmy wieczorem, więc zaraz po dotarciu do pensjonatu poszłyśmy spać. Następnego dnia wybrałyśmy się na wycieczkę po mieście. Chodziłyśmy po jego centrum m.in. po placu Macedonia, gdzie ogromne wrażenie robiły wielkie pomniki oraz wspaniałe budynki. Następnie udałyśmy się na drugą stronę rzeki do starej części Skopje, czyli Starej Czarsziji. Znajdują się tam ważne zabytki, różne lokale, a także sklepy, w których była piękna biżuteria oraz bogato zdobione suknie. Wędrując przez tę dzielnicę dotarłyśmy do Twierdzy Kale, czyli tureckiej fortecy znajdującej się nad miastem, która stanowi też doskonały punkt widokowy. Później chodziłyśmy po centrum wieczorem, ponieważ nocne oświetlenie sprawiało, że wyglądało jeszcze piękniej.
Na następny dzień zaplanowałyśmy podjechać do Milenijnego Krzyża na wzgórzu, który jest prawdopodobnie najwyższym krzyżem chrześcijańskim na świecie, pospacerować jeszcze po mieście, a następnie wyruszyć wieczorem do Czarnogóry. Niestety wtedy zaczęły się psuć nasze plany. Z pensjonatu wyszłyśmy trochę później niż zaplanowałam i poszłyśmy na autobus dojeżdżający do dworca. Jeszcze na przystanku wyjęłam bilet z portfela, który następnie schowałam do torebki. Nie mam pojęcia, co się z nim później stało, ale na dworcu zorientowałam się, że zniknął. Najpierw wróciłam do pensjonatu sprawdzić, czy gdzieś tam nie został. Okazało się, że nie, więc udałam się na poszukiwanie ambasady. Na miejscu nie tylko nie chciano mi udzielić pomocy, ale jeszcze zostałam wyśmiana i potraktowana jak śmieć. Jednak na opis wizyty w ambasadzie poświęcę osobny wpis, aby niczego nie pominąć. Na szczęście udało się wyrobić dokument tymczasowy, w co powoli zaczynałam wątpić i wieczorem ruszyłyśmy do Czarnogóry.
Po drodze czekały na nas kolejne problemy. Okazało się, że autobus jedzie przez Kosowo, o czym nigdzie nie było żadnej informacji i koleżanka została zatrzymana na granicy, ponieważ miała przy sobie tylko dowód. Kierowca autobusu próbował przekonać celnika, żeby nas puścił dalej, ale nic to nie pomogło. W końcu musiałyśmy wrócić do Skopje. Na szczęście kierowca znalazł nam transport powrotny i powiedział żebyśmy się udały do kasy po zwrot za bilety. Na miejscu byłyśmy po północy, więc spędziłyśmy kilka godzin na dworcu i poszukałyśmy noclegu na kolejną noc, bo stwierdziłyśmy, że lepiej się normalnie wyspać, a dopiero później wracać do kraju. Ostatecznie nasze 2 dni w Skopje zamieniły się w 4, więc udało nam się w końcu dotrzeć do Krzyża Milenijnego, a w Macedonii zaczynałam się czuć powoli jak u siebie. Mimo nieszczęścia, które mi się przytrafiło polubiłam miasto i jego mieszkańców, którzy byli niezwykle pomocni, więc tym trudniej mi się pogodzić z zaginięciem mojego portfela. Dlatego to nie jest mój ostatni post o Skopje.
16 września o północy miałyśmy autobus ze Skopje do Budapesztu. Bilety kosztowały 25 euro, ale to nie były jedyne opłaty związane z tym kursem. Na początku musiałyśmy zapłacić po 1 euro za możliwość schowania bagażu w luku bagażowym. Następnie czekała nas przesiadka w Belgradzie i tu dochodziły kolejne koszty najpierw trzeba było kupić bilet na wejście na dworzec za 180 denarów, a później kierowca, który przewoził nasze walizki na jakimś wózku zażyczył sobie po 10 euro za sztukę. Dodatkowo w trakcie podróży przez Serbię nie mamy co liczyć na piękne widoki, a na granicy serbsko-węgierskiej można stać nawet kilka godzin i musimy się przygotować na to, że nasza walizka może zostać dokładnie przeszukana. Dlatego w trakcie podróży najlepiej omijać Serbię w miarę możliwości.
W Budapeszcie byłyśmy koło 17, a PolskiBus do Polski miałyśmy zarezerwowany na 6 rano, więc zmieniłyśmy rezerwację. W PolskimBusie nie było już miejsc, więc szukałyśmy ich w FlixBusie, ja jechałam do Krakowa o 23:15 za 39 zł, a koleżanka stwierdziła, że woli jechać bezpośrednio do Warszawy, do której był FlixBus o 21 za 99 zł. Miałam jeszcze kilka godzin, więc stwierdziłam, że nie opłaca mi się siedzieć na dworcu. Wybrałam się na krótki spacer po centrum Budapesztu. Z dworca Nepliget do centrum dojedziemy metrem linią nr 3, ja wysiadłam na stacji Deák Ferenc tér, a za 2 bilety jednorazowe zapłaciłam 700 forintów.
Po spacerze po Budapeszcie pojechałam na dworzec, skąd wreszcie pojechałam do domu. Chociaż z wycieczki wróciłam bez portfela i dokumentów to jednak cała i zdrowa oraz bogatsza w nowe doświadczenia, które mam nadzieję pomogą mi się lepiej przygotować do kolejnej wyprawy. Złe wydarzenia nie sprawiły, że zrezygnuję z kolejnych wyjazdów, bo nieszczęście może nas spotkać nawet wtedy, gdy siedzimy w domu.