Bardzo chciałam w te wakacje jeszcze wrócić nad morze i w końcu się udało. Tym razem był to spontaniczny, jednodniowy wyjazd. Kupiłam bilet weekendowy na pociąg i w sobotę rano ruszyłam w drogę. Po dotarciu do Gdyni zastanawiałam się co robić dalej, niestety połączenia pociągowe są kiepskie i ciężko dojechać gdzieś dalej. W końcu zdecydowałam się kupić bilet na Hel pociągiem PolRegio, który był ważny przez 6 godzin, więc można było wysiadać w różnych miejscach po drodze. Niestety po dojechaniu na miejsce tracił ważność, więc nie można było jechać najpierw na Hel, a w drodze powrotnej zwiedzać okolice. Przegapiłam, że jest teraz bilet weekendowy wspólny dla PKP i PolRegio, ale i tak wyszło mnie to taniej. Za bilet weekendowy zapłaciłam 81 zł, a za 6-godzinny bilet na Hel 17,10 zł, więc w sumie wyszło 98,10 zł, a wspólny bilet weekendowy PKP i PolRegio kosztuje 109 zł. Dlatego na jeden dzień wystarczyło moje rozwiązanie, na kilka dni zdecydowanie druga opcja byłaby lepsza.
Do pociągu, na który udało mi się kupić bilet było jeszcze trochę czasu, więc wybrałam się na krótki spacer po Gdyni.
Szukałam tabliczek Uwaga Foka i Uwaga Morświn, które widziałam podczas ostatniego pobytu, bo chciałam tym razem zrobić zdjęcie na pamiątkę, ale ich już nie było. Chociaż pogoda dopisywała Gdynia była znacznie mniej zatłoczona niż podczas majówki.
W końcu wsiadłam do pociągu i ruszyłam dalej. Moim pierwszym przystankiem w drodze na Hel było Władysławowo. Niestety było małe opóźnienie i na miejscu byłam koło 16. Miasto w dużym stopniu łączy się z rybakami. Po wyjściu z pociągu od razu widać z daleko Dom Rybaka, czyli Wieżę Widokową. W budynku znajdują się też inne atrakcje, ale z powodu braku czasu ruszyłam dalej. Niedaleko Domu Rybaka znajduje się Wesołe Miasteczko, ale nie udało mi się zrobić ładnego zdjęcia.
Kawałek dalej na północ znajduje się Wystawę Rybacką Merk, w którym można się przekonać, jak wygląda praca rybaka.
W pobliżu znajdują się też różne figurki rybaków.
Idąc cały czas na północ w końcu dotarłam do największego w Polsce portu, z którego słynie Władysławowo. Pełni on funkcje portu, bazy, a także remontu kutrów rybackich oraz innych statków. W czasie pobytu we Władysławowie warto się tam przespacerować. W pobliżu portu znajduje się też plaża.
Kiedyś jedna z koleżanek strasznie narzekała na Władysławowo i stwierdziła, że już nigdy nie pojedzie nad polskie morze. Dlatego bardzo chciałam się przekonać, czy ta miejscowość jest taka tragiczna. W niecałe dwie godziny trudno dobrze ocenić, ale uważam, że we Władysławowie nie jest tak źle i z pewnością można sobie znaleźć ciekawe zajęcie w trakcie pobytu. Osoby, które zaczną się nudzić zawsze mogą się wybrać do pobliskim miejscowości, np. Helu.
Po krótkim spacerze po Władysławowie poszłam na stację kolejową, tym razem znajdującą się koło portu. Z pewnością w miejscowości znalazłyby się jeszcze inne ciekawe rzeczy, ale moim celem było przejechać się po Półwyspie Helskim. Jednak nie miałam planu, w których miejscowościach się zatrzymam, więc obserwowałam krajobraz przez okno i zastanawiałam się, gdzie warto wysiąść. Robiło się już późno, więc ostatecznie wysiadłam w Juracie, która od dzieciństwa kojarzyła mi się z miejscem dla bogatszych ludzi. Trudno ocenić, czy moje skojarzenie jest słuszne. Jedno jest pewne Jurata to bardzo zielone miejsce, co doskonale widać z punktu widokowego znajdującego się niedaleko stacji kolejowej.
W Juracie jest mnóstwo zieleni, ale nie może też zabraknąć morza i molo. W końcu to nadmorska miejscowość. Dlatego po wizycie na wieży widokowej, wybrałam się na spacer po molo.
A na koniec wybrałam się na krótki spacer po miejscowości w trakcie, którego zobaczyłam kilka ciekawych rzeczy. Pierwsza to pomnik słynnego malarza Wojciecha Kossaka, który odpoczywał i tworzył w Juracie.
Kolejny był pomnik Juraty – córki Króla Mórz, który został odsłonięty 22 lipca 2006 r. w 75 rocznicę powstania uzdrowiska. Istnieje pewna legenda, według której ojciec Juraty rozgniewał się, gdy dowiedział się o jej miłości do rybaka i zniszczył bursztynowy pałac piorunami. Resztki bursztynów można odnaleźć na plaży.
A na koniec zabawna reklama 🙂
Z Juraty w końcu pojechałam do Helu, czyli początku Polski. Niestety do miejscowości dotarłam zbyt późno i zaczęło się robić zbyt ciemno, więc nie doszłam na koniec cyplu. Za to zobaczyła kilka innych atrakcji i mogła podziwiać piękny zachód słońca, a po drodze co chwilę mijali mnie żołnierze. W dniach 21-27.08 odbywał się D-Day Hel, parada żywej historii, w której zgromadzona publiczność podziwia z bliska na ulicach Helu uczestników imprezy w mundurach historycznych, prawdziwe pojazdy wojskowe z tamtych lat oraz obserwuje je w trakcie widowisk ukazujących epizody bitewne. Nie trafiłam na żadne rekonstrukcje, ale mijałam mnóstwo wojskowych.
A oto kilka obiektów, które udało mi się dostrzec podczas wieczornego spaceru po Helu.
Mój krótki, spontaniczny wypad bardzo mi się podobał. Jednak było za mało czasu, żeby dobrze zobaczyć odwiedzone przeze mnie miejsca, więc z pewnością jeszcze tam wrócę. Tym bardziej, że są to miejscowości, które mają wiele do zaoferowania. W czasie krótkiej wycieczki przekonałam się, że Półwysep Helski to interesujące miejsce, które warto odwiedzić na kilka dni.
Z Helu pojechałam do Gdańska, skąd miałam pociąg do Warszawy. Zamiast czekać kilka godzin na dworcu wybrałam się na krótki spacer po mieście.